sobota, 12 listopada 2016

Ogłoszenia Parafialne

Hejka!

Dawno mnie nie było. Nie mam wytłumaczenia... I z resztą nie będę się wam tłumaczyć!
Troszkę się pozmieniało. U Klaudii jestem już ponad rok, Korek i Maja mieszkają teraz u kolegi mamy (ma on hodowle więc będzie im tam lepiej niż w klatce w małym pokoju) i najważniejsza rzecz: prawdopodobnie będzie nowy autor "Zuleika", osobiście jeszcze nie wiem kto to jest, pani nie chce mi powiedzieć :( Jeszcze nie wiadomo jak będzie się ona udzielać na tym blogu.

No i w sumie to by było na tyle jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne. Zapomniałem również, że mam w kopiach roboczych 3 cześć opowieści i można ją już znaleźć na blogu :) Mam nadzieję, że opowieść nie jest AŻ TAK przesadzona... Moja wyobraźnia ;) Jeśli coś wam się nie podoba (nawet nie wspominajcie mi o systematyce bo ugryze! Zdaję sobię z tego sprawę...) Można pisać w komentarzach. Post jest pisany z telefonu. Tak, jestem psem i mam własny telefon, ale ciii... Narka!

Opowieść #3

Hejka
Kolejna część opowieści! Zapraszam,  dalszego czytania! :)

Obudziłem się wczesnym popołudniem. W norce było ciepło, na zewnątrz wręcz przeciwnie. Coraz słabsze z dnia na dzień promienie słońca nie dają już rady ogrzać ziemi. Zima coraz bliżej. Nie chciało mi się w ogóle wychodzić z cieplutkiej nory, ale na zewnątrz coś było. Nie była to wiewiórka, mysz czy jakieś inne małe zwierzę,  nie był to też pies...
- Co tam się dzieje? Nie  chcę, ale muszę iść sprawdzić.
Wyczołgałem się ze środka, rozciągnąłem się i ospale szedłem w trawie. Nie była ona długa co utrudniało kamuflowanie się, sięgała mi do brzucha, a ja sam sięgałem człowiekowi do kolan, może teraz jestem wyższy. Nie wiem... Nie mam porównania.
Rozglądając się dookoła szukałem przyczyny odgłosów. Na środku polany znajdował się niewielki pagórek. Wszedłem na niego, dumnie wypinając pierś i nasłuchując. Za mną ktoś był. Gwałtownie odwróciłem się i w tym samym momencie usłyszałem huk. Coś świsnęło między moimi łapami rozrzucając drobinki ziemi na boki. W trawie ujrzałem człowieka z karabinem, strzelał do mnie. Na oko miał nieco ponad 40 lat, lekko zarośnięty, chudy i równie zaniedbany jak tamta dziewczyna. Może to jej ojciec? Miał na sobie szarą, brudną koszulkę i grube wojskowe spodnie moro. Znów strzelił. Tym razem pocisk odbił się od ziemi uderzając w moje podbrzusze. Odskoczyłem z piskiem w bok. Człowiek zaczął podchodzić bliżej kierując lufę w moją głowę. Skuliłem się, nie miałem dokąd uciec. Wyjście na środek polany było najgorszym posunięciem mojego życia. Otaczała mnie otwarta przestrzeń, a do lasu nie zdążyłbym dobiec. Stał przede mną celując z karabinu między moje oczy, był tak blisko. Patrzałem na niego, a on na mnie.
- Proszę... Nie... - i tak mnie nie rozumiał. Zacisnął mocniej broń, lekko się uśmiechnął i...
- Żyje? Ja żyje! - podskoczyłem wesoło. Coś zaatakowało faceta. Coś dużego i... Czarnego? Szarego?  Szamotali się na wszystkie strony, a karabin strzelał na oślep o mało co mnie nie trafiając. Korzystając z okazji zacząłem uciekać w stronę lasu. Za sobą słyszałem tylko krzyki, warczenie i strzały. Biegłem tak szybko, że nie czułem gruntu pod łapami, zwinnie mijając drzewa, korzenie i krzaki. Kiedy oglądałem się do tyłu nie zauważyłem drzewa prze de mną. Uderzyłem z taką mocą, że straciłem przytomność. Obudził mnie ogromny ból głowy.
- Gdzie ja jestem? Co się stało?
Wszędzie dookoła roznosił się obcy zapach. Ktoś tu był jak byłem nieprzytomny i to nie raz. Był środek nocy i było ciemno.
- Halo? Jest tu ktoś? Wiem, że tu ktoś jest! - Podniosłem się z ziemi ledwo stojąc na łapach. Przede mną leżał kawał mięsa. Prawdopodobnie z tamtego człowieka. Mimo głodu ominąłem go szerokim łukiem kierując się za zapachem. Niosła go jakaś suczka i był wszędzie. Możliwe, że znajdowałem się na jej terenie. Czułem się obserwowany i słusznie. Z jednego z krzaków wydobył się ciepły, dziewczęcy głos.
- Nie jesteś zarażony... - usłyszałem. Odwróciłem się w stronę zarośli i ujrzałem żółtą, świecącą kropkę.
- Co? Kim ty jesteś? Pokaż się! - warknąłem głośno
- Nie wystarczą ci moje oczy? Oczy mówią najwięcej.
- Chce cie zobaczyć, więc wychodź! - powiedziałem poirytowanym głosem
- Poproś. - Odpowiedziała stanowczo.
- Że co? Dlaczego mam cię o to prosić?
- Bo chcę wiedzieć, czy na pewno tego chcesz.
- Nie rób se jaj i wychodź!
Nie wyjdę dopóki nie poprosisz. - odpowiedziała równie stanowczo co wcześniej.
- Eh... Czy mogłabyś wyjść z tych głupich krzaków proszę? Normalnie jak z dzieckiem!
- Masz rację, normalnie jak z dzieckiem. Nie jesteś najlepszy w proszeniu, ale zrobię to dla ciebie. - zachichotała. Wtem moim oczom ukazała się szaro-czarna wilczyca delikatnej budowy. Cała ciemna z białym ogonem i prawym uchem. Znaczenia mocno wyróżniały się z nocnego tła. Była sporo większa ode mnie jak na wilka przystało. Dużą uwagę przyciągały jej oczy. Prawe oko piękne, jasno granatowe, lewe natomiast żółte, bez źrenicy. Po prostu świecąca żółtawa kropka. Przez jej ciemne umaszczenie bardzo ciężko było ją dostrzec w ciemnościach lasu.
- Zjadłeś to, co ci przyniosłam? - nagle zapytała.
- E.. Ekhem... Ten... - nie potrafiłem się wysłowić. - Nie... - w końcu odpowiedziałem.
- No i dobrze. To znaczy, że nie jesteś zarażony.
- Zarażony? Niby czym?
- Coś ty robił przez te wszystkie lata?
- Lata? O co chodzi? Kim ty jesteś!
- Naprawdę nie wiesz?
- Tak jakby straciłem trochę pamięć. Możesz mnie oświecić? - warknąłem złośliwie.
- 3 lata temu była wojna.
- Wojna? 3 lata temu? Ty chyba żartujesz... - szczeknąłem w stronę wilczycy zastanawiając się, co się ze mną działo przez te 3 lata. Wygląda na to, że już nie jestem dwulatkiem, a pięciolatkiem.
- Tak. Jestem tylko zwierzakiem, więc nie wiem o co poszło, ale wiem co się działo. Ludzie walczyli ze sobą. Bomby nie bomby, czołgi, wojsko... Jednym słowem MASAKRA. Przestała działać technologia, a człowiek ogłupiał. Wszyscy wychodzili na ulice i niszczyli co tylko się dało... Obrabowali większość sklepów, nawet tych z bronią.

- Ok... A o co chodzi z tą zarazą?
- No to chce teraz powiedzieć.
- Okej, no to mów dalej...
- Chcąc zwyciężyć wojnę zaczęto opracowywać śmiertelnego wirusa. Pod uwagę wzięto wściekliznę. Zmutowano ją i wszczepiono dużej ilości psów, bo tylko one potrafiły przeżyć mając to coś w organizmie. Jedynym minusem było to, że żyły o wiele krócej, od 3 do 5 lat. Objawy następowały po 30 sekundach od wstrzyknięcia płynu. - zaczęła mówić szybciej. - Pies robił się bardzo agresywny, nie panował nad sobą i zabijał wszystko co się ruszało! Taki efekt zadowolił naukowców, więc stworzyli "hodowlę" morderczych psów, które potem wypuszczono na terenie wroga. Te zaczęły się rozmnażać i zabijać... Zarażone psy gryzły te zdrowe i w ten sposób wirus się rozprzestrzeniał. Nawet domowe pupilki zaczęły zjadać swoich właścicieli. Oczywiście została pewna ilość zdrowych psów, ale ludzie nie chcą ryzykować i zabiją każdego. - powiedziała smutno.
- Dlatego każdy człowiek będzie się mnie bał i będzie chciał mnie zabić?
- Niestety tak. Miasta są zniszczone, a ludzkość prawie wyginęła. Teraz każdy ze sobą walczy. Byle przetrwać..
- A po czym odróżnić, czy jest się zarażonym?
- Nie chciałeś zjeść ludzkiego mięsa, które ci przyniosłam. Chore zwierze nie umiałoby się oprzeć świeżej krwi.
- Aha... Mam rozumieć, że jeśli któryś z tych bestii mnie ugryzie to wtedy mogę się zarazić?
- Tak.
- Czyli to taka jakby apokalipsa? Tylko że zamiast krwiożerczych zombie są krwiożercze psy? - zapytałem głupkowato.
- Tak... - jej najwidoczniej nie było do śmiechu
- To dlatego tamta dziewczyna się mnie tak bała, a ten facet chciał mnie zastrzelić... - szepnąłem.
- Dokładnie.
- Dziwi mnie też fakt, że jako wilk tyle wiesz o ludziach.
- A kto powiedział, że jestem wilkiem? - posłała tajemniczy uśmiech w moją stronę. - Wychowywałam się z wilkami, ale nim nie jestem... Jestem mieszańcem tak samo jak ty. A co do wiedzy... Eh... Okej! Koniec tych pogawędek! Idę spać... - wstała gwałtownie i zaczęła odchodzić z powrotem w krzaki.
- A jak ty masz w ogóle na imię? - krzyknąłem szybko. Ona się zatrzymała, sapnęła cicho i odpowiedziała
- Cora...
- Dobranoc Cora - powiedziałem zadowolony.
- Dobranoc Czako. - odparła wesoło.
- Skąd znasz moje imię?
- Masz ładną adresówkę... - odpowiedziała szeptem i zniknęła w krzakach. No tak... Adresówka... Ona chyba dużo wie o ludziach. Będę jej musiał jutro spytać, czy mi pomoże odnaleźć ludzi...

sobota, 20 lutego 2016

Opowieść #2

Siemano!
Ostatnia opowieść chyba wam się spodobała, więc zapraszam do czytania dalszej części :)

Obudził mnie dźwięk. Szelest. Byłem tak zmarznięty, że nie czułem czubka nosa i łap. Na mojej sierści zrobiły się malutkie bryłki lodu i poranna rosa. Wszędzie mgła. I znów szelest. W końcu zaczęły docierać do mnie zapachy. Podniosłem się, ospale rozejrzałem dookoła i zaciągnąłem świeżego, porannego powietrza w płuca. Poczułem zapach żywego stworzenia - wiewiórki.
- Chodź tu, mała... - szepnąłem skradając się ospale w stronę odgłosów. Schowałem się w krzakach i obserwowałem ofiarę. Ruda kita migała mi przed oczyma. Ta wiewiórka nie była normalna, dziwnie się zachowywała. Biegała w kółko jak opętana. Przez przypadek połamałem gałąź w krzakach, ale ona nawet na to nie zwróciła uwagi. Wyskoczyłem z zarośli i prawie ją złapałem, ale ona odbiegła trochę w bok i dalej zaczęła robić te swoje kółka, nawet nie próbowała się ratować mimo iż leżałem tuż obok niej. Mocno przywaliłem nosem w ziemie podczas próby ataku... Wciąż byłem zamroczony po śnie. Podniosłem się i spojrzałem na gryzonia biegającego obok. Zastanawiałem się, czy ta wiewiórka nie jest na coś chora i czy powinienem ją jeść, ale głód wygrał. Podszedłem do niej, złapałem między łapy i skręciłem kark. Miałem z tego satysfakcję i przyjemność, nie wiem czemu. Powoli zaczynałem pożerać zwierzę. Po posiłku moją głowę wypełniły kolejne pytania.
- Co jej było? Czemu ta wiewiórka się tak dziwnie zachowywała? O co chodzi!?
Z lekko napełnionym brzuchem, szedłem we mgle i lekkich, porannych promieniach słońca. Źle się czułem...
- Powinienem znaleźć jeszcze coś do jedzenia, taka mała wiewióra nie starczy mi na długo... - gadałem sam do siebie rozchlapując wodę z kałuży. Zatrzymałem się przy następnej i spojrzałem na swoje odbicie. - Zaniedbany, średniej wielkości kundel z krwią na pysku... Jaki człowiek chciałby takiego psa jak ja? Jeśli w ogóle można nazwać mnie psem... Bo sam jak na siebie patrze to mam wątpliwości! Nie powinienem być dla siebie taki surowy... Eh... Przynajmniej mam ładną adresówkę na obroży. - Po zrobieniu kilku kroków dalej dotarło do mnie, że mam obrożę. Niebieska z szarym odblaskiem, zbyt luźno założona, przyczepiona do niej była biała, plastikowa adresówka w kształcie serca, z brązowymi napisami. - Mam obrożę! I to z adresówką! - cofnąłem się do kałuży i znów spojrzałem na swoje odbicie. - Jest na niej moje imię i numer telefonu do mojej pani!!! Muszę tylko znaleźć kogoś, kto zadzwoni i mnie odda! - poczułem duży przypływ energii i ogromne szczęście. Biegłem cały czas przed siebie mijając kolejno krzaki i drzewa z nadzieją, że w końcu znajdę kogoś, kto się mną zajmie. Przerośnięte pazury dobrze wbijały się w ziemię ułatwiając szybsze bieganie, jednak też trochę bolały. Grudy błota latały za moimi łapami, a ja sam sapałem próbując biec szybciej i szybciej! W końcu po 10 minutach nieustannego biegu zatrzymałem się.
- Kurde, od kiedy ja potrafię tak szybko biegać? A może działo się coś, co zmuszało mnie do intensywnego biegania, a ja tego nie pamiętam? Mniejsza z tym...
Potem biegłem tylko truchtem, znacząc okolice. Drzewa zaczęły się przerzedzać. Gdzie nie gdzie leżały kupki gruzu. Podszedłem do jednej z nich i powąchałem.
- To należy do... ludzi? Tu są ludzie? - Wyprostowałem się, wytężyłem wzrok i w oddali, między drzewkami ujrzałem budynek. Obsikałem ową kupkę gruzu i poszedłem w stronę domu. Z jednej strony czułem szczęście i nadzieję, że znajdę ludzi których pamiętam z tamtych czasów i którzy pomogą mi odnaleźć panią, ale z drugiej strony dominował niepokój, strach oraz gotowość do walki, jakbym bał się tego, co ludzkie... Ale dlaczego? Co takiego się działo, kiedy byłem "nieprzytomny"? Przecież zawsze żyłem z człowiekiem... Z każdym krokiem coraz bardziej czułem ludzi. Budowla była wyniszczona, krzywe ściany gdzie nie gdzie zabudowane blachą, zabarykadowane okna i drzwi, dookoła wszystko zarośnięte. Pod oknem jednej ze ścian budynku znajdowała się równie wyniszczona buda dla psa. Niby fajne schronienie na noc, gdyby  nie to, że łańcuch odchodzący od budy przyczepiony jest do obroży, która znajduje się na szkielecie martwego psa... Miejsce wygląda na kompletnie opuszczone, ale takie nie jest. Zbyt mocna woń człowieka utrwala mnie w przekonaniu, że tu na 100% ktoś mieszka.

Zacząłem szczekać wesoło z nadzieją, że ktoś wyjdzie. Kiedyś ludzi zawsze denerwowało to, że pies bez przerwy szczeka, teraz pewnie też tak będzie i może ktoś wyjdzie mnie uciszyć. Z wewnątrz dochodziły cichutkie szelesty. Ktoś tam był i jednak nie wyszedł mnie uciszyć. Wskoczyłem na budę, oparłem się łapami o parapet i zerknąłem przez szparę drewnianej barykady do środka. Dom praktycznie pusty. Stół na środku pokoju i 3 krzesła w fatalnym stanie. Dziwne, że jeszcze da się na nich siedzieć. Pod jedną ze ścian znajdowała się skulona dziewczyna. Miała na sobie stare, brudne poszarpane ciuchy... Spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem i zaczęła płakać. Bała się mnie. Dlaczego? W rękach trzymała nóż. Widać było, że jest gotowa do ataku. Coś szeptała pod nosem, coś o tacie, żeby szybko wrócił? Co? To jest ich więcej? Chciałem tam wejść i ją pocieszyć. Zacząłem odrywać deskę kawałek po kawałku, żeby dostać się do środka. Była nadgniła i wilgotna co ułatwiało sprawę. Dziewczyna widząc co robię, zaczęła coraz bardziej płakać i cofać się w głąb pokoju, a ja z każdym momentem stawałem się coraz bardziej zawzięty. W końcu dostałem się do środka.

- Okej, teraz spokojnie... - mówiłem do siebie powoli podchodząc do człowieka.
- Dlaczego się mnie boisz...? - próbowałem zagadać, ale ze mnie wydobył się tylko warkotliwy szczek. Ona natomiast machała nożem  na wszystkie strony, błagała o litość i wołała o pomoc "Tato! Gdzie jesteś!? Pomocy!".
- Nie bój się... - znów wydałem z siebie szczeknięcie. Dziewczyna zaczęła krzyczeć i przecięła moją klatkę piersiową swoim nożem. Odskoczyłem z piskiem do tyłu, a ona z przerażeniem patrzała na mnie i czekała na moją reakcję.
Dla... Dlaczego się mnie tak boisz...? - nie rozumiała mnie... Nie chcąc jej więcej straszyć wyszedłem na zewnątrz przejściem, które zrobiłem wcześniej. Ona była najwyraźniej zdziwiona tym, że sobie idę. Czemu? Wciąż czując przyśpieszony puls i każdą część ciała biegłem truchtem jak najdalej od tego miejsca. Rana na klatce piersiowej nie była głęboka, jednak mimo  to bolała i krwawiła. Nie wiedząc czemu cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi, jednak nikogo nie czułem, nie słyszałem i nie widziałem. W końcu wybiegłem na polanę przed lasem, tam też się zatrzymałem.
- Biegłem przez dobre 20 minut bez przerwy i ani trochę nie jestem zmęczony... Co jest ze mną nie tak? Czy jest ktoś jeszcze, kto ma taki problem? Jestem jedyny? Co ja mam teraz zrobić? Czy każdy spotkany człowiek będzie się mnie tak bał? Czemu to wszystko musi być takie popieprzone!? Eh... robi się coraz ciemniej...
Na skraju lasu pod jednym z drzew można było dostrzec lisią norę. Szedłem w jej kierunku starając się uspokoić... Nie było to łatwe, za dużo pytań i za mało odpowiedzi.
- Oby tam nie było lisa, bo nie mam zamiaru się z nim szarpać! - szczeknąłem zaglądając do nory. - Dzięki Bogu nora pusta... -wślizgnąłem się do środka i zwinąłem w kłębek. Ostatnim razem był tu borsuk, jakieś 2 tygodnie temu.
- Szukałem tylko pomocy, a doprowadziłem do tego, że osoba, która miała mi pomóc sama o nią wręcz błagała... Co ja jej zrobiłem? A może nie chodzi tutaj o mnie? Może jakiś inny pies ją kiedyś skrzywdził? A może to jednak... ja? W końcu nic nie pamiętam. Oby nie...
Udało mi się "zasnąć". Ciągłe przebudzanie się nie było fajne. I jeszcze te wszystkie nierozwiązane zagadki... Aż głowa boli... Teraz tylko przeczekać noc... Koszmar...

sobota, 6 lutego 2016

Zaczynamy opowieść? #1

Cześć!
Wpadłem na pomysł, aby zacząć jakąś opowieść. Głównym bohaterem będę oczywiście ja. Nie będzie to historia oparta na faktach i może nie być w 100% realistyczna. Po prostu wymyślona opowieść ze mną w roli głównej. Także możemy zaczynać!


Obudziłem się w lesie, w jakimś ziemnym zagłębieniu. Wszystko mnie bolało i kompletnie nic nie pamiętałem. Czułem się dziwnie... I ten ból. Nie był taki jak zwykle. To znaczy, nie było tak, że w jednym miejscu bolało bardziej, a w drugim mniej. Wszędzie bolało tak samo, całe moje ciało było obolałe. Jakbym miał takie bardzo mocne zakwasy albo ktoś mnie pobił. Nie wiem do czego to porównać... Tak czy inaczej to było bardzo dziwne...
- Gdzie ja... Gdzie ja jestem? - spytałem samego siebie energicznie rozglądając się dookoła z przymrużonymi od snu oczami. Powoli i niezgrabnie podniosłem się z mokrych liści. Musiała być niezła ulewa. Wygląda na to, że było w połowie jesieni. Późne popołudnie. Zewsząd otaczały mnie połowicznie nagie brązowo-pomarańczowo-żółte drzewa. W końcu byłem w lesie... Na wilgotnej ziemi leżało pełno gnijących liści i patyków. Słabe światło słońca przebijało się przez korony drzew.

- Gdzie ja kurde jestem? - znów zapytałem. Nagle poczułem, że jestem cały mokry. Otrzepałem się i znów poczułem ogromny ból. Nie byłem ranny, nie wiem o co chodziło z tym bólem. Podszedłem do kałuży obok i napiłem się błotnistej wody. Zwróciłem uwagę na swoje odbicie w wodzie. Moja sierść wyglądała fatalnie. Mokra, posklejana i strasznie brudna. Nikt by się nie domyślił, że w rzeczywistości jestem biały. I w ogóle wyglądałem dziwnie. Niby jestem sobą, ale jednak... Nie wiem...

- Co tu się do jasnej ciasnej dzieje? - warknąłem. Poczułem głód. Jak się możecie domyślić, też nie był to normalny głód, nie czułem go w żołądku tylko całym ciałem, jakby każda część mnie chciała jeść. Chyba jeść... A może bardziej chodziło tu o zabijanie?

- Co się ze mną dzieje!? Czako! Opanuj się! - szczeknąłem jednocześnie trzepiąc głową - Nie mogę tak bezczynnie stać bo jeszcze oszaleje! Muszę coś w końcu zrobić! Zacznijmy od znalezienia czegoś do jedzenia.
Szedłem przez las, znacząc tereny i szukając żywej duszy. Tyle dziwnych zapachów. Przeniki pamięci podpowiadały, że tak być nie powinno, że zanim się obudziłem w tym miejscu, było zupełnie inaczej. Pamiętałem tylko to, co było kiedyś, nie pamiętałem natomiast przyczyny tego wszystkiego i tego jak się tu znalazłem. To było dziwne. Jak wszystko z resztą... Pamiętałem ludzi, dzieci, pyszne jedzenie, dom, ciepło i miłość...
- Dlaczego nie mogłem zapamiętać tego, co się wydarzyło zanim się tu znalazłem!? Gdzie są wszyscy? Gdzie są ludzie...? - krzyczałem sam do siebie energicznie stawiając kolejne kroki. - No tak! Ludzie! Powinienem znaleźć ludzi! Oni mi na pewno pomogą!
Idąc między drzewami zacząłem sobie ustawiać w głowie "plan": Znaleźć jedzenie, znaleźć schronienie, znaleźć ludzi. Tak na razie on wyglądał.
- Tylko jak ich znaleźć? Nie czuję ich zapachu, jakby żaden człowiek od lat tutaj nie chodził. Kiedyś każdy chodził do lasu. Wiem, że tutaj byli, bo widzę wydeptane ścieżki. Co prawda już zarosły, ale są...
Było coraz zimniej, nie ma ani jedzenia, ani schronienia.
- Jakoś nie najlepiej idzie ten plan... - Szepnąłem do siebie wąchając każdy ślad na ziemi z nadzieją, że chociaż jeden należy do czegoś żywego. Nic.
- Chyba muszę trochę pozmieniać układ planu: Schronienie, jedzenie i ludzie. Schronienie... Muszę znaleźć jakieś miejsce do spania, inaczej zamarznę w nocy. Jedzenie poczeka.
Liście szeleściły pod moimi łapami. Szedłem, nasłuchiwałem, wąchałem, rozglądałem się... Nie było, ani schronienia, ani żadnej żywej duszy. Ciemność nastała już jakąś godzinę temu. Byłem głodny, zmęczony i było mi zimno, cholernie zimno...
- Przy takich słabych promieniach słońca jakie były, moja sierść nie zdążyła wyschnąć. Wszystko inne też, wszędzie mokro! A miejsca do spania jak nie było tak nie ma! Widocznie będę musiał mokry położyć się spać w najbliższym, też oczywiście mokrym miejscu w tę zimną noc... Po prostu super...! - Po wypowiedzeniu tych słów zwinąłem się w kłębek koło przewróconego pnia i próbowałem zasnąć.
- Zi... Zimno... Chce do... Do domu...

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Sobotni wieczór

Siemka!
Od 10 dni nic nie wstawiałem. Nic się ciekawego nie działo, a żeby nie było tak pusto, to opiszę wam chociaż jeden z ostatnich dni :)

Sobota rano. Mówiąc rano mam na myśli 11:30 przed południem, kiedy to w końcu ja z moją panią zwlekliśmy się z łóżka. Ale z nas straszne śpiochy! Dopóki nie zachce mi się siku, to możemy tak spać nawet i do 15... Wyszliśmy na dwór. Obwąchałem większość drzew po drodze, wytarzałem się kilka razy w śniegu, zrobiłem siku i kupkę, pogadałem z innymi psami... Spacer jak spacer. W domu pobawiłem się z Klaudią zabawkami, potem ona odrabiała lekcje, a ja łaziłem po mieszkaniu to do salonu, to do dziadka, to do łazienki... Tak po prostu. Nawet nie wiem po co. Koło godziny 14 znów na spacer. Potem w domu zostałem tylko ja sam. Tata pani był w pracy, a reszta pojechała do Żor do wujka na urodziny. Pewnie fajnie tam musiało być... Jedzenie i dzieci. Normalnie raj! A nie takie nudy jak u mnie... Jako iż dostaję karmę tylko 2 razy dziennie (dlaczego!!!), to do dyspozycji miałem tylko miskę wody. Przy mojej wadze, czyli 13 kg, dostaję szklankę suchej karmy rano i szklankę wieczorem. Dla urozmaicenia czasem zastąpią mi ją miską mokrej karmy, lub gotowanej kaszy z warzywami i mięsem. Ale dbają o moją linię... I tak już sporo przytyłem odkąd mnie zabrali ze schroniska... Mniejsza z tym. Samemu w domu tak mi się nudziło, że popsułem sobie jedną z zabawek i ukradłem patyk z klatki Korka i Mai. Oni ich mają dużo, nawet nie zauważą. Potem jak zasnąłem, to spałem tak aż do ich przyjazdu, czyli do 20:30. Dupa mi latała na boki jak ich zobaczyłem! No przecież nie było ich całe wieki! Dali mi jedzonko, a potem o godzinie 21 poszliśmy na spacer, ale taki dłuższy, bo wróciliśmy dopiero po godz. 22. Co prawda nie był to pierwszy taki dłuższy spacer, ale poszliśmy do nowego miejsca! Szliśmy sobie w śniegu ja, Klaudia i Mateusz. Musieliśmy iść odnieść gry na xbox'a do takiego innego wujka. Nie mieszkał zbyt daleko, jednak kawałek drogi to był. Po oddaniu tych płyt poszliśmy inną drogą, taką długą, pod górkę, spokojną. Jako iż wieczór, nie było innych psów, więc mnie spuścili ze smyczy. Też nie pierwszy raz, ale jak wspominałem wcześniej, pierwszy raz byłem w tej okolicy. Biegałem, wąchałem, sikałem... Nawet kawałek drogi targałem ze sobą 4 metrowy badyl, który znalazłem koło przewróconego drzewa. Mateusz i Klaudia pewnie zazdrościli mi mojej siły, dlatego się ze mnie śmiali... Było mi już ciężko, więc zostawiłem go na środku drogi. Moja pani musiała go przestawić, żeby w razie czego auta mogły normalnie przejechać. Przechodziliśmy obok ogrooomnej góry węgla i torów kolejowych. Z tego co słyszałem, to nazywa się to kopalnia. Od czasu do czasu jeżdżą tam pociągi, a ze sobą ciągną wagony właśnie tego węgla. Już kiedyś widziałem przez okno w oddali przejeżdżające pociągi, słyszałem ich trąbienie i sunięcie po torach... Ciekawie wyglądające miejsce! Żeby zapamiętać, obsikałem murek otaczający to wszystko. Cały czas idąc wzdłuż tegoż to murka, bez smyczy rzecz jasna, bawiłem się patykami, tarzałem w śniegu, rzucano mi śniegowe kulki, biegaliśmy... Fajnie było! Niestety zabawę przerwał telefon od taty i coraz bardziej dający się we znaki mróz. Musieliśmy wracać. Kiedy przechodziliśmy pod takim ogromnym mostem po którym jeżdżą wspomniane wcześniej pociągi, musieli mnie z powrotem zapiąć na smycz, bo zaczynały się bloki mieszkalne i ludzie innymi z psami. Powolutku przed siebie i już w domku. Mateusz nas odprowadził, po czym jeszcze wyszedł na klatkę schodową z kolegami. Ja i Klaudia natomiast, obydwoje opatuleni w kołderkę w łóżku, oglądaliśmy film na laptopie. Tytuł tego filmu chyba brzmiał "Wiecznie Żywy"... Chyba tak. Tak czy inaczej był o zombie. Pańcia piła ciepłe mleko, a ja leżałem tuż obok zwinięty w kłębek. Cieplutko. Fajnie jest być kochanym... Ciekawe, co teraz porabiają w takie zimno znajomi w schronisku?

Tak zakończył się mój dzień. :) Niestety nie mam żadnych zdjęć, więc to na tyle! Do zobaczenia w następnym poście!

piątek, 15 stycznia 2016

W odwiedziny!

Siemka!
Mijają tygodnie, a ja wciąż nie umiem uwierzyć, że mam dom! Taki krótki czas, a już tyle w okół mnie się wydarzyło... Czy jest coś lepszego od jedzenia, spania, dzieci i ich brudnych rączek? :D Dzisiejszy post jest o odwiedzinach u kuzynów mojej pańci! Nie pamiętam kiedy to się dokładnie wydarzyło, ale to chyba nie ważne.

Gdy usłyszałem "czako" od razu się zerwałem z łóżka i podbiegłem do mojej pani. "Jedziemy do kuzynów!" powiedziała Klaudia zakładając mi szelki. Już sama myśl o tym, że w ogóle wychodzę z domu jest dla mnie szokiem, a co dopiero podróż do nowego miejsca! Szybko się zebraliśmy i ja, Klaudia, mama, babcia i Kamil wyszliśmy z domu w stronę przystanku (przystanek jest zaraz za blokiem). Autobus mieliśmy za kilka minut, więc wszyscy usiedli na ławce, a ja położyłem się obok w cieniu (było ciepło tamtego dnia). Przyjechał. Niestety kierowca jak to kierowca bez kagańca mnie nie wpuści... Musieli założyć mi to dziadostwo na mój jakże słodki pyszczek... Usiedliśmy sobie na tyle autobusu, jako iż kaganiec mi przeszkadzał to go po prostu zdjąłem, ale w zamian nie mogłem się ruszyć z miejsca, a szkoda... Tyle ciekawych zakamarków do obwąchania na mnie czekało! Podróż trwała niecałe 10 minut. Wysiedliśmy w Żorach. Kierowca zauważył, że ściągnąłem ten kaganiec i tak trochę się wkurzył, nie wiem nawet za co, skoro nie gryzę! No ale cóż... Kierowcy nie przegadasz... Nie wiedzieliśmy, czy czekać na kolejny autobus, który jedzie od razu pod dom kuzynów, czy przejść pieszo dość spory kawałek drogi. Mi się chciało pić, mojej pani było gorąco, Kamil jak to Kamil narzekał z byle powodu, babcia była zmęczona  i nie chciało jej się iść (nawet nie wiem czemu, może dlatego, że jest starsza?), a mama z ochotą nas namawiała na ten jakże "krótki" spacerek. Ja bardzo chciałem iść pieszo, obwąchać wszystko i w ogóle, ale pragnienie wygrało... Na czas przyjazdu autobusu poszliśmy do barku obok. Ja dostałem miseczkę wody, Klaudia i Kamil po "Tymbarku", a mama i babcia jakieś inne napoje. Wszyscy jeszcze obżerali się darmowymi cukierkami, a ja musiałem na to patrzeć i słuchać tego ich "nie dostaniesz"... Staliśmy na przystanku kiedy akurat podjeżdżał nasz autobus. Wsiedliśmy. Ten kierowca był spoko i nie kazał mi zakładać kagańca na te 5 min drogi. Wysiedliśmy niedaleko miejsca zamieszkania kuzynów. Chciało mi się kupę, ale za dużo rzeczy do wąchania i nie  było odpowiedniego miejsca na to. Doszliśmy do ich domu. Wszyscy byli w środku, tylko ciocia wieszała pranie w ogródku. Jako iż dom był ogrodzony to Klaudia spuściła mnie ze smyczy. Szalałem jak głupi ze  szczęścia! Wszędzie mnie było pełno! Aż w końcu pobiegłem do ogródka i jak se przysiadłem za sadzonkami... To był taki mój sposób przywitania się :( Krzyczeli po mnie i pytali, czemu nie zrobiłem kupy wcześniej. No ale Klaudia wszystko posprzątała i sprawa szybko minęła, ale przez to musiałem być przypięty do długiej smyczy żebym jeszcze nie obsikał im wszystkiego. Za każdym razem, kiedy chciało mi się siusiu/kupkę, to szedłem z Klaudią na pole za ogródkiem, tam załatwiałem swoje sprawy. Później moim oczom ukazała się czwórka dzieci. Trzech chłopców i jedna dziewczynka. Taki byłem szczęśliwy na ich widok, a oni na mój. Pierwszy raz widziałem ich, a oni mnie! Jeden z chłopców był niepewny co do mnie, bo jak był mniejszy to został ugryziony przez jakiegoś kundla... Grrr... Jako iż w ogródku było niewiele miejsca i rzeczy do zabawy to wyszliśmy na to pole. Dzieci się ze mną bawiły patykiem, a jako iż byłem na długiej smyczy to miałem dość dużą swobodę. Ten chłopiec, który został ugryziony wystraszył się mnie jak skakałem i prawie rzucił mnie kamyczkiem w głowę... Oczywiście nic się nie stało i został okrzyczany. Jednak potem wręcz się do mnie przytulał, już się nie boi :) Klaudia Nie chce mnie spuszczać, bo jak to mówi "Jak go spuszczam ze smyczy to mu szajba odbija i  się nie słucha". WCALE NIE! Ja po prostu cieszę się tym, że mam tyle swobody i podążam za zapachami... Po całej zabawie nadszedł czas na jedzonko! Przypięli smycz do ławki więc nie mogłem siedzieć pod stołem i czekać, aż coś spadnie... Klaudia dostała dwie dość spore paczuszki suchej karmy do przetestowania od pani z zoologicznego, więc jedną zjadłem rano, a drugą zostawiła mi na wieczorną kolacje u kuzynów. Po całej "imprezie" pojechaliśmy taksówką do domku i ino weszliśmy do pokoju to od razu położyłem się na łóżku i zasnąłem. Jeszcze jednym uchem usłyszałem oskarżenia, że jednemu panu na "imprezie" niby zeżarłem papierosy... Ten pan chyba nie lubi piesków... Jednak mimo to fajnie było :)
Ciocia nawet wpuściła mnie do domu!

Wieczorkiem zmienili smycz na krótszą, żeby mi było wygodniej się poruszać :)
Do następnego!

środa, 6 stycznia 2016

Czakowy pies śniegowy :D

Hau Hau!
Czy u was też spadł śnieg? Jak ja nie umiałem się go doczekać! Kocham śnieg!

Jak go nie było to żem się na siłę w przymrozku tarzał :P Teraz za każdym razem jak idziemy na spacerek to przynajmniej 10 razy muszę się wytarzać w śniegu i jak to mówi moja pani, dostaje mega głupawki jak tylko poczuję śnieg pod łapami. Zima mi nie straszna! U pańci jest odwrotnie, ona w zimę wychodzi z domu tylko wtedy, kiedy musi. Nienawidzi zimy... Niektóre psy mają podobne podejście... Nie rozumiem, jak można nie lubić tarzania się w białym puszku, łapania śnieżek, odkopywania zmarzniętych patyków i łapania płatków śniegu? Najlepsza pora roku :P Wtedy najłatwiej mi zauważyć gdzie ostatnio sikałem i gdzie mam nasikać. Znaczenie terenu musi być! A zima wcale nie jest taka zła, gorsza jest kąpiel w ciepłej wodzie która mnie dzisiaj czeka... A wy na śnieg narzekacie! Śmieszne jest też to, że jak jest gorąco też narzekacie! Chociaż ja też za latem nie przepadam... Łapcie kilka zdjęć :) Tam gdzieś w tle biega brat mojej pani - Kamil. Spoko ziomek ;)









Dzisiaj taki luźny post, dzień z mojego życia :)

piątek, 1 stycznia 2016

Rasowy/kundelek

Witam!
Jak wam minął Sylwester? :) Mi nawet dobrze, znalazłem sobie miejsce pod stołem u dziadka i nie, wcale się nie trzęsłem ze strachu! No, może troszkę... Tak czy inaczej nie było tak źle! Mam nadzieję, że wam równie dobrze upłynęła noc.

Dzisiaj omówimy sprawę psów rasowych i kundelków. Dowiedziałem się, że w rodzinie w której aktualnie  się znajduję rozmyślano jakiego to by psa RASOWEGO wziąć do domu... Mama pani uwielbiała duże psy; owczarek kaukaski/bernardyn to jej faworyci. Tata natomiast wolał bardziej pospolite rasy, ale też nie najmniejsze; labrador/wilczur. U Mateusza, brata mojej pani, koniecznie musiały to być psy siejące postrach; pit bulle/bull terriery/buldogi. Mojej pani było obojętne jaki będzie pies, ale skoro już miała wybierać to albo ładnie umaszczonego kundelka, albo border collie  ze względu na ich mądrość. Jednak po co kupować rasowego skoro w schroniskach jest pełno słodkich sierotek? Weszła na  stronę schroniska czyli TUTAJ i szukała. Znalazła moje zdjęcie, mój opis i... na następny dzień byłem już u nich! Więcej na ten temat możecie dowiedzieć się TU Byłem strzałem w dziesiątkę jak to ona powtarza. Dzięki mnie dowiedziała się, że niekoniecznie trzeba mieć rasowego, ładnego psa! (co nie znaczy, że jestem brzydki ;)) W schroniskach znajduję się milion kundelkowatych perełek! Każdy może nas mieć jeśli będzie się nami dobrze opiekował! Jeszcze na koniec opiszę wam jedną z sytuacji jaka miała miejsce w jednym ze schronisk. Może już gdzieś o tym pisałem, ale dla mnie to jest po prostu CHORE! Trafił tam rasowy szczeniak beagle'a. "PRZECIE TO CUD! MOŻEMY MIEĆ PRAKTYCZNIE ZA DARMO RASOWEGO SZCZENIAKA!" Tak pewnie niektórzy myśleli... Szczeniaczek nawet nie przeszedł kwarantanny, a ludzie już zaczęli dzwonić  z jego rezerwacją nawet nie widząc go na własne oczy! Jak tak można!? Tyle innych bezdomnych psów jest wokół niego, ale nie! Ludzie muszą mieć rasowego! Czemu? Czym on się różni od nas kundelków??? Na szczęście po szczeniaka zgłosili się właściciele... Czy to normalne? Sami to przemyślcie...

Tyle ode mnie na jakiś czas, a wam i waszym podopiecznym życzymy spokojnego, pełnego szczęścia roku!