sobota, 12 listopada 2016

Opowieść #3

Hejka
Kolejna część opowieści! Zapraszam,  dalszego czytania! :)

Obudziłem się wczesnym popołudniem. W norce było ciepło, na zewnątrz wręcz przeciwnie. Coraz słabsze z dnia na dzień promienie słońca nie dają już rady ogrzać ziemi. Zima coraz bliżej. Nie chciało mi się w ogóle wychodzić z cieplutkiej nory, ale na zewnątrz coś było. Nie była to wiewiórka, mysz czy jakieś inne małe zwierzę,  nie był to też pies...
- Co tam się dzieje? Nie  chcę, ale muszę iść sprawdzić.
Wyczołgałem się ze środka, rozciągnąłem się i ospale szedłem w trawie. Nie była ona długa co utrudniało kamuflowanie się, sięgała mi do brzucha, a ja sam sięgałem człowiekowi do kolan, może teraz jestem wyższy. Nie wiem... Nie mam porównania.
Rozglądając się dookoła szukałem przyczyny odgłosów. Na środku polany znajdował się niewielki pagórek. Wszedłem na niego, dumnie wypinając pierś i nasłuchując. Za mną ktoś był. Gwałtownie odwróciłem się i w tym samym momencie usłyszałem huk. Coś świsnęło między moimi łapami rozrzucając drobinki ziemi na boki. W trawie ujrzałem człowieka z karabinem, strzelał do mnie. Na oko miał nieco ponad 40 lat, lekko zarośnięty, chudy i równie zaniedbany jak tamta dziewczyna. Może to jej ojciec? Miał na sobie szarą, brudną koszulkę i grube wojskowe spodnie moro. Znów strzelił. Tym razem pocisk odbił się od ziemi uderzając w moje podbrzusze. Odskoczyłem z piskiem w bok. Człowiek zaczął podchodzić bliżej kierując lufę w moją głowę. Skuliłem się, nie miałem dokąd uciec. Wyjście na środek polany było najgorszym posunięciem mojego życia. Otaczała mnie otwarta przestrzeń, a do lasu nie zdążyłbym dobiec. Stał przede mną celując z karabinu między moje oczy, był tak blisko. Patrzałem na niego, a on na mnie.
- Proszę... Nie... - i tak mnie nie rozumiał. Zacisnął mocniej broń, lekko się uśmiechnął i...
- Żyje? Ja żyje! - podskoczyłem wesoło. Coś zaatakowało faceta. Coś dużego i... Czarnego? Szarego?  Szamotali się na wszystkie strony, a karabin strzelał na oślep o mało co mnie nie trafiając. Korzystając z okazji zacząłem uciekać w stronę lasu. Za sobą słyszałem tylko krzyki, warczenie i strzały. Biegłem tak szybko, że nie czułem gruntu pod łapami, zwinnie mijając drzewa, korzenie i krzaki. Kiedy oglądałem się do tyłu nie zauważyłem drzewa prze de mną. Uderzyłem z taką mocą, że straciłem przytomność. Obudził mnie ogromny ból głowy.
- Gdzie ja jestem? Co się stało?
Wszędzie dookoła roznosił się obcy zapach. Ktoś tu był jak byłem nieprzytomny i to nie raz. Był środek nocy i było ciemno.
- Halo? Jest tu ktoś? Wiem, że tu ktoś jest! - Podniosłem się z ziemi ledwo stojąc na łapach. Przede mną leżał kawał mięsa. Prawdopodobnie z tamtego człowieka. Mimo głodu ominąłem go szerokim łukiem kierując się za zapachem. Niosła go jakaś suczka i był wszędzie. Możliwe, że znajdowałem się na jej terenie. Czułem się obserwowany i słusznie. Z jednego z krzaków wydobył się ciepły, dziewczęcy głos.
- Nie jesteś zarażony... - usłyszałem. Odwróciłem się w stronę zarośli i ujrzałem żółtą, świecącą kropkę.
- Co? Kim ty jesteś? Pokaż się! - warknąłem głośno
- Nie wystarczą ci moje oczy? Oczy mówią najwięcej.
- Chce cie zobaczyć, więc wychodź! - powiedziałem poirytowanym głosem
- Poproś. - Odpowiedziała stanowczo.
- Że co? Dlaczego mam cię o to prosić?
- Bo chcę wiedzieć, czy na pewno tego chcesz.
- Nie rób se jaj i wychodź!
Nie wyjdę dopóki nie poprosisz. - odpowiedziała równie stanowczo co wcześniej.
- Eh... Czy mogłabyś wyjść z tych głupich krzaków proszę? Normalnie jak z dzieckiem!
- Masz rację, normalnie jak z dzieckiem. Nie jesteś najlepszy w proszeniu, ale zrobię to dla ciebie. - zachichotała. Wtem moim oczom ukazała się szaro-czarna wilczyca delikatnej budowy. Cała ciemna z białym ogonem i prawym uchem. Znaczenia mocno wyróżniały się z nocnego tła. Była sporo większa ode mnie jak na wilka przystało. Dużą uwagę przyciągały jej oczy. Prawe oko piękne, jasno granatowe, lewe natomiast żółte, bez źrenicy. Po prostu świecąca żółtawa kropka. Przez jej ciemne umaszczenie bardzo ciężko było ją dostrzec w ciemnościach lasu.
- Zjadłeś to, co ci przyniosłam? - nagle zapytała.
- E.. Ekhem... Ten... - nie potrafiłem się wysłowić. - Nie... - w końcu odpowiedziałem.
- No i dobrze. To znaczy, że nie jesteś zarażony.
- Zarażony? Niby czym?
- Coś ty robił przez te wszystkie lata?
- Lata? O co chodzi? Kim ty jesteś!
- Naprawdę nie wiesz?
- Tak jakby straciłem trochę pamięć. Możesz mnie oświecić? - warknąłem złośliwie.
- 3 lata temu była wojna.
- Wojna? 3 lata temu? Ty chyba żartujesz... - szczeknąłem w stronę wilczycy zastanawiając się, co się ze mną działo przez te 3 lata. Wygląda na to, że już nie jestem dwulatkiem, a pięciolatkiem.
- Tak. Jestem tylko zwierzakiem, więc nie wiem o co poszło, ale wiem co się działo. Ludzie walczyli ze sobą. Bomby nie bomby, czołgi, wojsko... Jednym słowem MASAKRA. Przestała działać technologia, a człowiek ogłupiał. Wszyscy wychodzili na ulice i niszczyli co tylko się dało... Obrabowali większość sklepów, nawet tych z bronią.

- Ok... A o co chodzi z tą zarazą?
- No to chce teraz powiedzieć.
- Okej, no to mów dalej...
- Chcąc zwyciężyć wojnę zaczęto opracowywać śmiertelnego wirusa. Pod uwagę wzięto wściekliznę. Zmutowano ją i wszczepiono dużej ilości psów, bo tylko one potrafiły przeżyć mając to coś w organizmie. Jedynym minusem było to, że żyły o wiele krócej, od 3 do 5 lat. Objawy następowały po 30 sekundach od wstrzyknięcia płynu. - zaczęła mówić szybciej. - Pies robił się bardzo agresywny, nie panował nad sobą i zabijał wszystko co się ruszało! Taki efekt zadowolił naukowców, więc stworzyli "hodowlę" morderczych psów, które potem wypuszczono na terenie wroga. Te zaczęły się rozmnażać i zabijać... Zarażone psy gryzły te zdrowe i w ten sposób wirus się rozprzestrzeniał. Nawet domowe pupilki zaczęły zjadać swoich właścicieli. Oczywiście została pewna ilość zdrowych psów, ale ludzie nie chcą ryzykować i zabiją każdego. - powiedziała smutno.
- Dlatego każdy człowiek będzie się mnie bał i będzie chciał mnie zabić?
- Niestety tak. Miasta są zniszczone, a ludzkość prawie wyginęła. Teraz każdy ze sobą walczy. Byle przetrwać..
- A po czym odróżnić, czy jest się zarażonym?
- Nie chciałeś zjeść ludzkiego mięsa, które ci przyniosłam. Chore zwierze nie umiałoby się oprzeć świeżej krwi.
- Aha... Mam rozumieć, że jeśli któryś z tych bestii mnie ugryzie to wtedy mogę się zarazić?
- Tak.
- Czyli to taka jakby apokalipsa? Tylko że zamiast krwiożerczych zombie są krwiożercze psy? - zapytałem głupkowato.
- Tak... - jej najwidoczniej nie było do śmiechu
- To dlatego tamta dziewczyna się mnie tak bała, a ten facet chciał mnie zastrzelić... - szepnąłem.
- Dokładnie.
- Dziwi mnie też fakt, że jako wilk tyle wiesz o ludziach.
- A kto powiedział, że jestem wilkiem? - posłała tajemniczy uśmiech w moją stronę. - Wychowywałam się z wilkami, ale nim nie jestem... Jestem mieszańcem tak samo jak ty. A co do wiedzy... Eh... Okej! Koniec tych pogawędek! Idę spać... - wstała gwałtownie i zaczęła odchodzić z powrotem w krzaki.
- A jak ty masz w ogóle na imię? - krzyknąłem szybko. Ona się zatrzymała, sapnęła cicho i odpowiedziała
- Cora...
- Dobranoc Cora - powiedziałem zadowolony.
- Dobranoc Czako. - odparła wesoło.
- Skąd znasz moje imię?
- Masz ładną adresówkę... - odpowiedziała szeptem i zniknęła w krzakach. No tak... Adresówka... Ona chyba dużo wie o ludziach. Będę jej musiał jutro spytać, czy mi pomoże odnaleźć ludzi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz