sobota, 12 listopada 2016

Ogłoszenia Parafialne

Hejka!

Dawno mnie nie było. Nie mam wytłumaczenia... I z resztą nie będę się wam tłumaczyć!
Troszkę się pozmieniało. U Klaudii jestem już ponad rok, Korek i Maja mieszkają teraz u kolegi mamy (ma on hodowle więc będzie im tam lepiej niż w klatce w małym pokoju) i najważniejsza rzecz: prawdopodobnie będzie nowy autor "Zuleika", osobiście jeszcze nie wiem kto to jest, pani nie chce mi powiedzieć :( Jeszcze nie wiadomo jak będzie się ona udzielać na tym blogu.

No i w sumie to by było na tyle jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne. Zapomniałem również, że mam w kopiach roboczych 3 cześć opowieści i można ją już znaleźć na blogu :) Mam nadzieję, że opowieść nie jest AŻ TAK przesadzona... Moja wyobraźnia ;) Jeśli coś wam się nie podoba (nawet nie wspominajcie mi o systematyce bo ugryze! Zdaję sobię z tego sprawę...) Można pisać w komentarzach. Post jest pisany z telefonu. Tak, jestem psem i mam własny telefon, ale ciii... Narka!

Opowieść #3

Hejka
Kolejna część opowieści! Zapraszam,  dalszego czytania! :)

Obudziłem się wczesnym popołudniem. W norce było ciepło, na zewnątrz wręcz przeciwnie. Coraz słabsze z dnia na dzień promienie słońca nie dają już rady ogrzać ziemi. Zima coraz bliżej. Nie chciało mi się w ogóle wychodzić z cieplutkiej nory, ale na zewnątrz coś było. Nie była to wiewiórka, mysz czy jakieś inne małe zwierzę,  nie był to też pies...
- Co tam się dzieje? Nie  chcę, ale muszę iść sprawdzić.
Wyczołgałem się ze środka, rozciągnąłem się i ospale szedłem w trawie. Nie była ona długa co utrudniało kamuflowanie się, sięgała mi do brzucha, a ja sam sięgałem człowiekowi do kolan, może teraz jestem wyższy. Nie wiem... Nie mam porównania.
Rozglądając się dookoła szukałem przyczyny odgłosów. Na środku polany znajdował się niewielki pagórek. Wszedłem na niego, dumnie wypinając pierś i nasłuchując. Za mną ktoś był. Gwałtownie odwróciłem się i w tym samym momencie usłyszałem huk. Coś świsnęło między moimi łapami rozrzucając drobinki ziemi na boki. W trawie ujrzałem człowieka z karabinem, strzelał do mnie. Na oko miał nieco ponad 40 lat, lekko zarośnięty, chudy i równie zaniedbany jak tamta dziewczyna. Może to jej ojciec? Miał na sobie szarą, brudną koszulkę i grube wojskowe spodnie moro. Znów strzelił. Tym razem pocisk odbił się od ziemi uderzając w moje podbrzusze. Odskoczyłem z piskiem w bok. Człowiek zaczął podchodzić bliżej kierując lufę w moją głowę. Skuliłem się, nie miałem dokąd uciec. Wyjście na środek polany było najgorszym posunięciem mojego życia. Otaczała mnie otwarta przestrzeń, a do lasu nie zdążyłbym dobiec. Stał przede mną celując z karabinu między moje oczy, był tak blisko. Patrzałem na niego, a on na mnie.
- Proszę... Nie... - i tak mnie nie rozumiał. Zacisnął mocniej broń, lekko się uśmiechnął i...
- Żyje? Ja żyje! - podskoczyłem wesoło. Coś zaatakowało faceta. Coś dużego i... Czarnego? Szarego?  Szamotali się na wszystkie strony, a karabin strzelał na oślep o mało co mnie nie trafiając. Korzystając z okazji zacząłem uciekać w stronę lasu. Za sobą słyszałem tylko krzyki, warczenie i strzały. Biegłem tak szybko, że nie czułem gruntu pod łapami, zwinnie mijając drzewa, korzenie i krzaki. Kiedy oglądałem się do tyłu nie zauważyłem drzewa prze de mną. Uderzyłem z taką mocą, że straciłem przytomność. Obudził mnie ogromny ból głowy.
- Gdzie ja jestem? Co się stało?
Wszędzie dookoła roznosił się obcy zapach. Ktoś tu był jak byłem nieprzytomny i to nie raz. Był środek nocy i było ciemno.
- Halo? Jest tu ktoś? Wiem, że tu ktoś jest! - Podniosłem się z ziemi ledwo stojąc na łapach. Przede mną leżał kawał mięsa. Prawdopodobnie z tamtego człowieka. Mimo głodu ominąłem go szerokim łukiem kierując się za zapachem. Niosła go jakaś suczka i był wszędzie. Możliwe, że znajdowałem się na jej terenie. Czułem się obserwowany i słusznie. Z jednego z krzaków wydobył się ciepły, dziewczęcy głos.
- Nie jesteś zarażony... - usłyszałem. Odwróciłem się w stronę zarośli i ujrzałem żółtą, świecącą kropkę.
- Co? Kim ty jesteś? Pokaż się! - warknąłem głośno
- Nie wystarczą ci moje oczy? Oczy mówią najwięcej.
- Chce cie zobaczyć, więc wychodź! - powiedziałem poirytowanym głosem
- Poproś. - Odpowiedziała stanowczo.
- Że co? Dlaczego mam cię o to prosić?
- Bo chcę wiedzieć, czy na pewno tego chcesz.
- Nie rób se jaj i wychodź!
Nie wyjdę dopóki nie poprosisz. - odpowiedziała równie stanowczo co wcześniej.
- Eh... Czy mogłabyś wyjść z tych głupich krzaków proszę? Normalnie jak z dzieckiem!
- Masz rację, normalnie jak z dzieckiem. Nie jesteś najlepszy w proszeniu, ale zrobię to dla ciebie. - zachichotała. Wtem moim oczom ukazała się szaro-czarna wilczyca delikatnej budowy. Cała ciemna z białym ogonem i prawym uchem. Znaczenia mocno wyróżniały się z nocnego tła. Była sporo większa ode mnie jak na wilka przystało. Dużą uwagę przyciągały jej oczy. Prawe oko piękne, jasno granatowe, lewe natomiast żółte, bez źrenicy. Po prostu świecąca żółtawa kropka. Przez jej ciemne umaszczenie bardzo ciężko było ją dostrzec w ciemnościach lasu.
- Zjadłeś to, co ci przyniosłam? - nagle zapytała.
- E.. Ekhem... Ten... - nie potrafiłem się wysłowić. - Nie... - w końcu odpowiedziałem.
- No i dobrze. To znaczy, że nie jesteś zarażony.
- Zarażony? Niby czym?
- Coś ty robił przez te wszystkie lata?
- Lata? O co chodzi? Kim ty jesteś!
- Naprawdę nie wiesz?
- Tak jakby straciłem trochę pamięć. Możesz mnie oświecić? - warknąłem złośliwie.
- 3 lata temu była wojna.
- Wojna? 3 lata temu? Ty chyba żartujesz... - szczeknąłem w stronę wilczycy zastanawiając się, co się ze mną działo przez te 3 lata. Wygląda na to, że już nie jestem dwulatkiem, a pięciolatkiem.
- Tak. Jestem tylko zwierzakiem, więc nie wiem o co poszło, ale wiem co się działo. Ludzie walczyli ze sobą. Bomby nie bomby, czołgi, wojsko... Jednym słowem MASAKRA. Przestała działać technologia, a człowiek ogłupiał. Wszyscy wychodzili na ulice i niszczyli co tylko się dało... Obrabowali większość sklepów, nawet tych z bronią.

- Ok... A o co chodzi z tą zarazą?
- No to chce teraz powiedzieć.
- Okej, no to mów dalej...
- Chcąc zwyciężyć wojnę zaczęto opracowywać śmiertelnego wirusa. Pod uwagę wzięto wściekliznę. Zmutowano ją i wszczepiono dużej ilości psów, bo tylko one potrafiły przeżyć mając to coś w organizmie. Jedynym minusem było to, że żyły o wiele krócej, od 3 do 5 lat. Objawy następowały po 30 sekundach od wstrzyknięcia płynu. - zaczęła mówić szybciej. - Pies robił się bardzo agresywny, nie panował nad sobą i zabijał wszystko co się ruszało! Taki efekt zadowolił naukowców, więc stworzyli "hodowlę" morderczych psów, które potem wypuszczono na terenie wroga. Te zaczęły się rozmnażać i zabijać... Zarażone psy gryzły te zdrowe i w ten sposób wirus się rozprzestrzeniał. Nawet domowe pupilki zaczęły zjadać swoich właścicieli. Oczywiście została pewna ilość zdrowych psów, ale ludzie nie chcą ryzykować i zabiją każdego. - powiedziała smutno.
- Dlatego każdy człowiek będzie się mnie bał i będzie chciał mnie zabić?
- Niestety tak. Miasta są zniszczone, a ludzkość prawie wyginęła. Teraz każdy ze sobą walczy. Byle przetrwać..
- A po czym odróżnić, czy jest się zarażonym?
- Nie chciałeś zjeść ludzkiego mięsa, które ci przyniosłam. Chore zwierze nie umiałoby się oprzeć świeżej krwi.
- Aha... Mam rozumieć, że jeśli któryś z tych bestii mnie ugryzie to wtedy mogę się zarazić?
- Tak.
- Czyli to taka jakby apokalipsa? Tylko że zamiast krwiożerczych zombie są krwiożercze psy? - zapytałem głupkowato.
- Tak... - jej najwidoczniej nie było do śmiechu
- To dlatego tamta dziewczyna się mnie tak bała, a ten facet chciał mnie zastrzelić... - szepnąłem.
- Dokładnie.
- Dziwi mnie też fakt, że jako wilk tyle wiesz o ludziach.
- A kto powiedział, że jestem wilkiem? - posłała tajemniczy uśmiech w moją stronę. - Wychowywałam się z wilkami, ale nim nie jestem... Jestem mieszańcem tak samo jak ty. A co do wiedzy... Eh... Okej! Koniec tych pogawędek! Idę spać... - wstała gwałtownie i zaczęła odchodzić z powrotem w krzaki.
- A jak ty masz w ogóle na imię? - krzyknąłem szybko. Ona się zatrzymała, sapnęła cicho i odpowiedziała
- Cora...
- Dobranoc Cora - powiedziałem zadowolony.
- Dobranoc Czako. - odparła wesoło.
- Skąd znasz moje imię?
- Masz ładną adresówkę... - odpowiedziała szeptem i zniknęła w krzakach. No tak... Adresówka... Ona chyba dużo wie o ludziach. Będę jej musiał jutro spytać, czy mi pomoże odnaleźć ludzi...

sobota, 20 lutego 2016

Opowieść #2

Siemano!
Ostatnia opowieść chyba wam się spodobała, więc zapraszam do czytania dalszej części :)

Obudził mnie dźwięk. Szelest. Byłem tak zmarznięty, że nie czułem czubka nosa i łap. Na mojej sierści zrobiły się malutkie bryłki lodu i poranna rosa. Wszędzie mgła. I znów szelest. W końcu zaczęły docierać do mnie zapachy. Podniosłem się, ospale rozejrzałem dookoła i zaciągnąłem świeżego, porannego powietrza w płuca. Poczułem zapach żywego stworzenia - wiewiórki.
- Chodź tu, mała... - szepnąłem skradając się ospale w stronę odgłosów. Schowałem się w krzakach i obserwowałem ofiarę. Ruda kita migała mi przed oczyma. Ta wiewiórka nie była normalna, dziwnie się zachowywała. Biegała w kółko jak opętana. Przez przypadek połamałem gałąź w krzakach, ale ona nawet na to nie zwróciła uwagi. Wyskoczyłem z zarośli i prawie ją złapałem, ale ona odbiegła trochę w bok i dalej zaczęła robić te swoje kółka, nawet nie próbowała się ratować mimo iż leżałem tuż obok niej. Mocno przywaliłem nosem w ziemie podczas próby ataku... Wciąż byłem zamroczony po śnie. Podniosłem się i spojrzałem na gryzonia biegającego obok. Zastanawiałem się, czy ta wiewiórka nie jest na coś chora i czy powinienem ją jeść, ale głód wygrał. Podszedłem do niej, złapałem między łapy i skręciłem kark. Miałem z tego satysfakcję i przyjemność, nie wiem czemu. Powoli zaczynałem pożerać zwierzę. Po posiłku moją głowę wypełniły kolejne pytania.
- Co jej było? Czemu ta wiewiórka się tak dziwnie zachowywała? O co chodzi!?
Z lekko napełnionym brzuchem, szedłem we mgle i lekkich, porannych promieniach słońca. Źle się czułem...
- Powinienem znaleźć jeszcze coś do jedzenia, taka mała wiewióra nie starczy mi na długo... - gadałem sam do siebie rozchlapując wodę z kałuży. Zatrzymałem się przy następnej i spojrzałem na swoje odbicie. - Zaniedbany, średniej wielkości kundel z krwią na pysku... Jaki człowiek chciałby takiego psa jak ja? Jeśli w ogóle można nazwać mnie psem... Bo sam jak na siebie patrze to mam wątpliwości! Nie powinienem być dla siebie taki surowy... Eh... Przynajmniej mam ładną adresówkę na obroży. - Po zrobieniu kilku kroków dalej dotarło do mnie, że mam obrożę. Niebieska z szarym odblaskiem, zbyt luźno założona, przyczepiona do niej była biała, plastikowa adresówka w kształcie serca, z brązowymi napisami. - Mam obrożę! I to z adresówką! - cofnąłem się do kałuży i znów spojrzałem na swoje odbicie. - Jest na niej moje imię i numer telefonu do mojej pani!!! Muszę tylko znaleźć kogoś, kto zadzwoni i mnie odda! - poczułem duży przypływ energii i ogromne szczęście. Biegłem cały czas przed siebie mijając kolejno krzaki i drzewa z nadzieją, że w końcu znajdę kogoś, kto się mną zajmie. Przerośnięte pazury dobrze wbijały się w ziemię ułatwiając szybsze bieganie, jednak też trochę bolały. Grudy błota latały za moimi łapami, a ja sam sapałem próbując biec szybciej i szybciej! W końcu po 10 minutach nieustannego biegu zatrzymałem się.
- Kurde, od kiedy ja potrafię tak szybko biegać? A może działo się coś, co zmuszało mnie do intensywnego biegania, a ja tego nie pamiętam? Mniejsza z tym...
Potem biegłem tylko truchtem, znacząc okolice. Drzewa zaczęły się przerzedzać. Gdzie nie gdzie leżały kupki gruzu. Podszedłem do jednej z nich i powąchałem.
- To należy do... ludzi? Tu są ludzie? - Wyprostowałem się, wytężyłem wzrok i w oddali, między drzewkami ujrzałem budynek. Obsikałem ową kupkę gruzu i poszedłem w stronę domu. Z jednej strony czułem szczęście i nadzieję, że znajdę ludzi których pamiętam z tamtych czasów i którzy pomogą mi odnaleźć panią, ale z drugiej strony dominował niepokój, strach oraz gotowość do walki, jakbym bał się tego, co ludzkie... Ale dlaczego? Co takiego się działo, kiedy byłem "nieprzytomny"? Przecież zawsze żyłem z człowiekiem... Z każdym krokiem coraz bardziej czułem ludzi. Budowla była wyniszczona, krzywe ściany gdzie nie gdzie zabudowane blachą, zabarykadowane okna i drzwi, dookoła wszystko zarośnięte. Pod oknem jednej ze ścian budynku znajdowała się równie wyniszczona buda dla psa. Niby fajne schronienie na noc, gdyby  nie to, że łańcuch odchodzący od budy przyczepiony jest do obroży, która znajduje się na szkielecie martwego psa... Miejsce wygląda na kompletnie opuszczone, ale takie nie jest. Zbyt mocna woń człowieka utrwala mnie w przekonaniu, że tu na 100% ktoś mieszka.

Zacząłem szczekać wesoło z nadzieją, że ktoś wyjdzie. Kiedyś ludzi zawsze denerwowało to, że pies bez przerwy szczeka, teraz pewnie też tak będzie i może ktoś wyjdzie mnie uciszyć. Z wewnątrz dochodziły cichutkie szelesty. Ktoś tam był i jednak nie wyszedł mnie uciszyć. Wskoczyłem na budę, oparłem się łapami o parapet i zerknąłem przez szparę drewnianej barykady do środka. Dom praktycznie pusty. Stół na środku pokoju i 3 krzesła w fatalnym stanie. Dziwne, że jeszcze da się na nich siedzieć. Pod jedną ze ścian znajdowała się skulona dziewczyna. Miała na sobie stare, brudne poszarpane ciuchy... Spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem i zaczęła płakać. Bała się mnie. Dlaczego? W rękach trzymała nóż. Widać było, że jest gotowa do ataku. Coś szeptała pod nosem, coś o tacie, żeby szybko wrócił? Co? To jest ich więcej? Chciałem tam wejść i ją pocieszyć. Zacząłem odrywać deskę kawałek po kawałku, żeby dostać się do środka. Była nadgniła i wilgotna co ułatwiało sprawę. Dziewczyna widząc co robię, zaczęła coraz bardziej płakać i cofać się w głąb pokoju, a ja z każdym momentem stawałem się coraz bardziej zawzięty. W końcu dostałem się do środka.

- Okej, teraz spokojnie... - mówiłem do siebie powoli podchodząc do człowieka.
- Dlaczego się mnie boisz...? - próbowałem zagadać, ale ze mnie wydobył się tylko warkotliwy szczek. Ona natomiast machała nożem  na wszystkie strony, błagała o litość i wołała o pomoc "Tato! Gdzie jesteś!? Pomocy!".
- Nie bój się... - znów wydałem z siebie szczeknięcie. Dziewczyna zaczęła krzyczeć i przecięła moją klatkę piersiową swoim nożem. Odskoczyłem z piskiem do tyłu, a ona z przerażeniem patrzała na mnie i czekała na moją reakcję.
Dla... Dlaczego się mnie tak boisz...? - nie rozumiała mnie... Nie chcąc jej więcej straszyć wyszedłem na zewnątrz przejściem, które zrobiłem wcześniej. Ona była najwyraźniej zdziwiona tym, że sobie idę. Czemu? Wciąż czując przyśpieszony puls i każdą część ciała biegłem truchtem jak najdalej od tego miejsca. Rana na klatce piersiowej nie była głęboka, jednak mimo  to bolała i krwawiła. Nie wiedząc czemu cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi, jednak nikogo nie czułem, nie słyszałem i nie widziałem. W końcu wybiegłem na polanę przed lasem, tam też się zatrzymałem.
- Biegłem przez dobre 20 minut bez przerwy i ani trochę nie jestem zmęczony... Co jest ze mną nie tak? Czy jest ktoś jeszcze, kto ma taki problem? Jestem jedyny? Co ja mam teraz zrobić? Czy każdy spotkany człowiek będzie się mnie tak bał? Czemu to wszystko musi być takie popieprzone!? Eh... robi się coraz ciemniej...
Na skraju lasu pod jednym z drzew można było dostrzec lisią norę. Szedłem w jej kierunku starając się uspokoić... Nie było to łatwe, za dużo pytań i za mało odpowiedzi.
- Oby tam nie było lisa, bo nie mam zamiaru się z nim szarpać! - szczeknąłem zaglądając do nory. - Dzięki Bogu nora pusta... -wślizgnąłem się do środka i zwinąłem w kłębek. Ostatnim razem był tu borsuk, jakieś 2 tygodnie temu.
- Szukałem tylko pomocy, a doprowadziłem do tego, że osoba, która miała mi pomóc sama o nią wręcz błagała... Co ja jej zrobiłem? A może nie chodzi tutaj o mnie? Może jakiś inny pies ją kiedyś skrzywdził? A może to jednak... ja? W końcu nic nie pamiętam. Oby nie...
Udało mi się "zasnąć". Ciągłe przebudzanie się nie było fajne. I jeszcze te wszystkie nierozwiązane zagadki... Aż głowa boli... Teraz tylko przeczekać noc... Koszmar...