sobota, 20 lutego 2016

Opowieść #2

Siemano!
Ostatnia opowieść chyba wam się spodobała, więc zapraszam do czytania dalszej części :)

Obudził mnie dźwięk. Szelest. Byłem tak zmarznięty, że nie czułem czubka nosa i łap. Na mojej sierści zrobiły się malutkie bryłki lodu i poranna rosa. Wszędzie mgła. I znów szelest. W końcu zaczęły docierać do mnie zapachy. Podniosłem się, ospale rozejrzałem dookoła i zaciągnąłem świeżego, porannego powietrza w płuca. Poczułem zapach żywego stworzenia - wiewiórki.
- Chodź tu, mała... - szepnąłem skradając się ospale w stronę odgłosów. Schowałem się w krzakach i obserwowałem ofiarę. Ruda kita migała mi przed oczyma. Ta wiewiórka nie była normalna, dziwnie się zachowywała. Biegała w kółko jak opętana. Przez przypadek połamałem gałąź w krzakach, ale ona nawet na to nie zwróciła uwagi. Wyskoczyłem z zarośli i prawie ją złapałem, ale ona odbiegła trochę w bok i dalej zaczęła robić te swoje kółka, nawet nie próbowała się ratować mimo iż leżałem tuż obok niej. Mocno przywaliłem nosem w ziemie podczas próby ataku... Wciąż byłem zamroczony po śnie. Podniosłem się i spojrzałem na gryzonia biegającego obok. Zastanawiałem się, czy ta wiewiórka nie jest na coś chora i czy powinienem ją jeść, ale głód wygrał. Podszedłem do niej, złapałem między łapy i skręciłem kark. Miałem z tego satysfakcję i przyjemność, nie wiem czemu. Powoli zaczynałem pożerać zwierzę. Po posiłku moją głowę wypełniły kolejne pytania.
- Co jej było? Czemu ta wiewiórka się tak dziwnie zachowywała? O co chodzi!?
Z lekko napełnionym brzuchem, szedłem we mgle i lekkich, porannych promieniach słońca. Źle się czułem...
- Powinienem znaleźć jeszcze coś do jedzenia, taka mała wiewióra nie starczy mi na długo... - gadałem sam do siebie rozchlapując wodę z kałuży. Zatrzymałem się przy następnej i spojrzałem na swoje odbicie. - Zaniedbany, średniej wielkości kundel z krwią na pysku... Jaki człowiek chciałby takiego psa jak ja? Jeśli w ogóle można nazwać mnie psem... Bo sam jak na siebie patrze to mam wątpliwości! Nie powinienem być dla siebie taki surowy... Eh... Przynajmniej mam ładną adresówkę na obroży. - Po zrobieniu kilku kroków dalej dotarło do mnie, że mam obrożę. Niebieska z szarym odblaskiem, zbyt luźno założona, przyczepiona do niej była biała, plastikowa adresówka w kształcie serca, z brązowymi napisami. - Mam obrożę! I to z adresówką! - cofnąłem się do kałuży i znów spojrzałem na swoje odbicie. - Jest na niej moje imię i numer telefonu do mojej pani!!! Muszę tylko znaleźć kogoś, kto zadzwoni i mnie odda! - poczułem duży przypływ energii i ogromne szczęście. Biegłem cały czas przed siebie mijając kolejno krzaki i drzewa z nadzieją, że w końcu znajdę kogoś, kto się mną zajmie. Przerośnięte pazury dobrze wbijały się w ziemię ułatwiając szybsze bieganie, jednak też trochę bolały. Grudy błota latały za moimi łapami, a ja sam sapałem próbując biec szybciej i szybciej! W końcu po 10 minutach nieustannego biegu zatrzymałem się.
- Kurde, od kiedy ja potrafię tak szybko biegać? A może działo się coś, co zmuszało mnie do intensywnego biegania, a ja tego nie pamiętam? Mniejsza z tym...
Potem biegłem tylko truchtem, znacząc okolice. Drzewa zaczęły się przerzedzać. Gdzie nie gdzie leżały kupki gruzu. Podszedłem do jednej z nich i powąchałem.
- To należy do... ludzi? Tu są ludzie? - Wyprostowałem się, wytężyłem wzrok i w oddali, między drzewkami ujrzałem budynek. Obsikałem ową kupkę gruzu i poszedłem w stronę domu. Z jednej strony czułem szczęście i nadzieję, że znajdę ludzi których pamiętam z tamtych czasów i którzy pomogą mi odnaleźć panią, ale z drugiej strony dominował niepokój, strach oraz gotowość do walki, jakbym bał się tego, co ludzkie... Ale dlaczego? Co takiego się działo, kiedy byłem "nieprzytomny"? Przecież zawsze żyłem z człowiekiem... Z każdym krokiem coraz bardziej czułem ludzi. Budowla była wyniszczona, krzywe ściany gdzie nie gdzie zabudowane blachą, zabarykadowane okna i drzwi, dookoła wszystko zarośnięte. Pod oknem jednej ze ścian budynku znajdowała się równie wyniszczona buda dla psa. Niby fajne schronienie na noc, gdyby  nie to, że łańcuch odchodzący od budy przyczepiony jest do obroży, która znajduje się na szkielecie martwego psa... Miejsce wygląda na kompletnie opuszczone, ale takie nie jest. Zbyt mocna woń człowieka utrwala mnie w przekonaniu, że tu na 100% ktoś mieszka.

Zacząłem szczekać wesoło z nadzieją, że ktoś wyjdzie. Kiedyś ludzi zawsze denerwowało to, że pies bez przerwy szczeka, teraz pewnie też tak będzie i może ktoś wyjdzie mnie uciszyć. Z wewnątrz dochodziły cichutkie szelesty. Ktoś tam był i jednak nie wyszedł mnie uciszyć. Wskoczyłem na budę, oparłem się łapami o parapet i zerknąłem przez szparę drewnianej barykady do środka. Dom praktycznie pusty. Stół na środku pokoju i 3 krzesła w fatalnym stanie. Dziwne, że jeszcze da się na nich siedzieć. Pod jedną ze ścian znajdowała się skulona dziewczyna. Miała na sobie stare, brudne poszarpane ciuchy... Spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem i zaczęła płakać. Bała się mnie. Dlaczego? W rękach trzymała nóż. Widać było, że jest gotowa do ataku. Coś szeptała pod nosem, coś o tacie, żeby szybko wrócił? Co? To jest ich więcej? Chciałem tam wejść i ją pocieszyć. Zacząłem odrywać deskę kawałek po kawałku, żeby dostać się do środka. Była nadgniła i wilgotna co ułatwiało sprawę. Dziewczyna widząc co robię, zaczęła coraz bardziej płakać i cofać się w głąb pokoju, a ja z każdym momentem stawałem się coraz bardziej zawzięty. W końcu dostałem się do środka.

- Okej, teraz spokojnie... - mówiłem do siebie powoli podchodząc do człowieka.
- Dlaczego się mnie boisz...? - próbowałem zagadać, ale ze mnie wydobył się tylko warkotliwy szczek. Ona natomiast machała nożem  na wszystkie strony, błagała o litość i wołała o pomoc "Tato! Gdzie jesteś!? Pomocy!".
- Nie bój się... - znów wydałem z siebie szczeknięcie. Dziewczyna zaczęła krzyczeć i przecięła moją klatkę piersiową swoim nożem. Odskoczyłem z piskiem do tyłu, a ona z przerażeniem patrzała na mnie i czekała na moją reakcję.
Dla... Dlaczego się mnie tak boisz...? - nie rozumiała mnie... Nie chcąc jej więcej straszyć wyszedłem na zewnątrz przejściem, które zrobiłem wcześniej. Ona była najwyraźniej zdziwiona tym, że sobie idę. Czemu? Wciąż czując przyśpieszony puls i każdą część ciała biegłem truchtem jak najdalej od tego miejsca. Rana na klatce piersiowej nie była głęboka, jednak mimo  to bolała i krwawiła. Nie wiedząc czemu cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi, jednak nikogo nie czułem, nie słyszałem i nie widziałem. W końcu wybiegłem na polanę przed lasem, tam też się zatrzymałem.
- Biegłem przez dobre 20 minut bez przerwy i ani trochę nie jestem zmęczony... Co jest ze mną nie tak? Czy jest ktoś jeszcze, kto ma taki problem? Jestem jedyny? Co ja mam teraz zrobić? Czy każdy spotkany człowiek będzie się mnie tak bał? Czemu to wszystko musi być takie popieprzone!? Eh... robi się coraz ciemniej...
Na skraju lasu pod jednym z drzew można było dostrzec lisią norę. Szedłem w jej kierunku starając się uspokoić... Nie było to łatwe, za dużo pytań i za mało odpowiedzi.
- Oby tam nie było lisa, bo nie mam zamiaru się z nim szarpać! - szczeknąłem zaglądając do nory. - Dzięki Bogu nora pusta... -wślizgnąłem się do środka i zwinąłem w kłębek. Ostatnim razem był tu borsuk, jakieś 2 tygodnie temu.
- Szukałem tylko pomocy, a doprowadziłem do tego, że osoba, która miała mi pomóc sama o nią wręcz błagała... Co ja jej zrobiłem? A może nie chodzi tutaj o mnie? Może jakiś inny pies ją kiedyś skrzywdził? A może to jednak... ja? W końcu nic nie pamiętam. Oby nie...
Udało mi się "zasnąć". Ciągłe przebudzanie się nie było fajne. I jeszcze te wszystkie nierozwiązane zagadki... Aż głowa boli... Teraz tylko przeczekać noc... Koszmar...

sobota, 6 lutego 2016

Zaczynamy opowieść? #1

Cześć!
Wpadłem na pomysł, aby zacząć jakąś opowieść. Głównym bohaterem będę oczywiście ja. Nie będzie to historia oparta na faktach i może nie być w 100% realistyczna. Po prostu wymyślona opowieść ze mną w roli głównej. Także możemy zaczynać!


Obudziłem się w lesie, w jakimś ziemnym zagłębieniu. Wszystko mnie bolało i kompletnie nic nie pamiętałem. Czułem się dziwnie... I ten ból. Nie był taki jak zwykle. To znaczy, nie było tak, że w jednym miejscu bolało bardziej, a w drugim mniej. Wszędzie bolało tak samo, całe moje ciało było obolałe. Jakbym miał takie bardzo mocne zakwasy albo ktoś mnie pobił. Nie wiem do czego to porównać... Tak czy inaczej to było bardzo dziwne...
- Gdzie ja... Gdzie ja jestem? - spytałem samego siebie energicznie rozglądając się dookoła z przymrużonymi od snu oczami. Powoli i niezgrabnie podniosłem się z mokrych liści. Musiała być niezła ulewa. Wygląda na to, że było w połowie jesieni. Późne popołudnie. Zewsząd otaczały mnie połowicznie nagie brązowo-pomarańczowo-żółte drzewa. W końcu byłem w lesie... Na wilgotnej ziemi leżało pełno gnijących liści i patyków. Słabe światło słońca przebijało się przez korony drzew.

- Gdzie ja kurde jestem? - znów zapytałem. Nagle poczułem, że jestem cały mokry. Otrzepałem się i znów poczułem ogromny ból. Nie byłem ranny, nie wiem o co chodziło z tym bólem. Podszedłem do kałuży obok i napiłem się błotnistej wody. Zwróciłem uwagę na swoje odbicie w wodzie. Moja sierść wyglądała fatalnie. Mokra, posklejana i strasznie brudna. Nikt by się nie domyślił, że w rzeczywistości jestem biały. I w ogóle wyglądałem dziwnie. Niby jestem sobą, ale jednak... Nie wiem...

- Co tu się do jasnej ciasnej dzieje? - warknąłem. Poczułem głód. Jak się możecie domyślić, też nie był to normalny głód, nie czułem go w żołądku tylko całym ciałem, jakby każda część mnie chciała jeść. Chyba jeść... A może bardziej chodziło tu o zabijanie?

- Co się ze mną dzieje!? Czako! Opanuj się! - szczeknąłem jednocześnie trzepiąc głową - Nie mogę tak bezczynnie stać bo jeszcze oszaleje! Muszę coś w końcu zrobić! Zacznijmy od znalezienia czegoś do jedzenia.
Szedłem przez las, znacząc tereny i szukając żywej duszy. Tyle dziwnych zapachów. Przeniki pamięci podpowiadały, że tak być nie powinno, że zanim się obudziłem w tym miejscu, było zupełnie inaczej. Pamiętałem tylko to, co było kiedyś, nie pamiętałem natomiast przyczyny tego wszystkiego i tego jak się tu znalazłem. To było dziwne. Jak wszystko z resztą... Pamiętałem ludzi, dzieci, pyszne jedzenie, dom, ciepło i miłość...
- Dlaczego nie mogłem zapamiętać tego, co się wydarzyło zanim się tu znalazłem!? Gdzie są wszyscy? Gdzie są ludzie...? - krzyczałem sam do siebie energicznie stawiając kolejne kroki. - No tak! Ludzie! Powinienem znaleźć ludzi! Oni mi na pewno pomogą!
Idąc między drzewami zacząłem sobie ustawiać w głowie "plan": Znaleźć jedzenie, znaleźć schronienie, znaleźć ludzi. Tak na razie on wyglądał.
- Tylko jak ich znaleźć? Nie czuję ich zapachu, jakby żaden człowiek od lat tutaj nie chodził. Kiedyś każdy chodził do lasu. Wiem, że tutaj byli, bo widzę wydeptane ścieżki. Co prawda już zarosły, ale są...
Było coraz zimniej, nie ma ani jedzenia, ani schronienia.
- Jakoś nie najlepiej idzie ten plan... - Szepnąłem do siebie wąchając każdy ślad na ziemi z nadzieją, że chociaż jeden należy do czegoś żywego. Nic.
- Chyba muszę trochę pozmieniać układ planu: Schronienie, jedzenie i ludzie. Schronienie... Muszę znaleźć jakieś miejsce do spania, inaczej zamarznę w nocy. Jedzenie poczeka.
Liście szeleściły pod moimi łapami. Szedłem, nasłuchiwałem, wąchałem, rozglądałem się... Nie było, ani schronienia, ani żadnej żywej duszy. Ciemność nastała już jakąś godzinę temu. Byłem głodny, zmęczony i było mi zimno, cholernie zimno...
- Przy takich słabych promieniach słońca jakie były, moja sierść nie zdążyła wyschnąć. Wszystko inne też, wszędzie mokro! A miejsca do spania jak nie było tak nie ma! Widocznie będę musiał mokry położyć się spać w najbliższym, też oczywiście mokrym miejscu w tę zimną noc... Po prostu super...! - Po wypowiedzeniu tych słów zwinąłem się w kłębek koło przewróconego pnia i próbowałem zasnąć.
- Zi... Zimno... Chce do... Do domu...